Larwy wylęgły się w terminie. Ku mojej radości procent zbielałej ikry był znikomy. Z chwilą wchłonięcia zawartości woreczków żółtkowych młode podjęły intensywne żerowanie na skórze obojga rodziców. Teraz stopniowo rozpocząłem umiarkowane karmienie tarlaków skrobanym sercem wołowym. Miały wilczy wprost apetyt. Para wzorowo opiekowała się potomstwem, nigdy też nie dochodziło pomiędzy rodzicami do jakichkolwiek nieporozumień. Moja euforia sięgała zenitu.
Szybko jednak musiałem „wrócić na ziemię”, bo oto pojawiły się pierwsze problemy. Przeglądając literaturę fachową stwierdziłem, że dzień, w którym należy po raz pierwszy zacząć dokarmiać narybek nie jest jednoznacznie określony. Pytałem wielu hodowców handlujących na warszawskiej giełdzie akwarystycznej i ku mojemu zaskoczeniu udzielane mi porady były również zgoła różne. Jeden starszy jegomość, handlujący ochotką i żyworódkami podpowiedział mi, żeby już od 5-go dnia podawać larwy solowca, drugi – że dopiero po dwóch tygodniach.
Inny znowu gaduła, który sprzedawał piękne żabienice i kryptokoryny twierdził, iż solowca w ogóle nie należy podawać, lecz tylko nicienie „mikro” i to dopiero od 3-4-go tygodnia życia narybku. Hm, co robić? Nie chcę przecież stracić przychówka, a pomyślne odchowanie go stało się teraz moim najważniejszym celem. W końcu pewien właściciel sklepu zoologicznego w Warszawie przekonał mnie, aby przy wyborze momentu dokarmiania narybku najlepiej kierować się własną intuicją i swoistym wyczuciem, aniżeli książkowymi radami. Była to znakomita porada.
Postanowiłem rozpocząć podawanie młodziutkim paletkom larw słonaczków po tygodniu od rozpoczęcia przez nie żerowania na skórze rodziców. Wylęganie pokarmu rozpocząłem w dwóch plastikowych miskach na sałatki. I nagle, falstart – z zakupionych po okazyjnej cenie na giełdzie akwarystycznej jaj solowca nic się nie wylęgało. Nauczony przykrym doświadczeniem, czym prędzej nabyłem tym razem pewne jaja skorupiaka markowej firmy. Ku swojej radości pierwsze naupliusy miałem już po 24, ale gros z nich wylęgało się po 36 godzinach.
I wtedy o mały włos byłem bliski utraty całego paletkowego przychówka. Otóż nie wiedziałem, że solowce należy odsączać i podawać po przepłukaniu. Ja wlewałem je do akwarium z młodymi wraz z solanką. Na szczęście w porę zauważył to jeden ze starszych stażem kolegów, który solowcami wykarmiał narybek skalara. Zbesztawszy mnie nakazał każdorazowo do ich odcedzania używać filtrów do kawy, albo czystego, gęstego materiału. Wkrótce jednak okazyjnie kupiłem zestaw specjalnych sitek do przesiewania larw słonaczków, z którymi do tej pory się nie rozstaję.
Dopóki młode jadły jeszcze wydzielinę skóry rodziców oraz naupliusy solowca, z ich wykarmieniem nie było problemu. Rybki miały zaokrąglone brzuszki i widać było, że są zdrowe i czują się dobrze. Problem powstał w momencie, gdy w wieku około miesiąca postanowiłem oddzielić parę rodzicielską. Przeglądając literaturę fachową ponownie stwierdziłem, że w zasadzie młode paletki należy karmić tymi samymi pokarmami, co dorosłe tyle, że odpowiednio rozdrobnionymi.
Zacząłem, więc od drobno siekanego mrożonego serca wołowego i indyczego. Ryby zupełnie nie chciały go jeść. Po kilku dniach padło mi kilka sztuk i to nie tych cherlawych, lecz najbardziej wyrośniętych. Łzy stanęły mi w oczach. Gorączkowo zastanawiałem się, co robić. W owym czasie mój pierwszy miot paletek uratował zaprzyjaźniony starszy hodowca ze wspomnianej stołecznej giełdy akwarystycznej. Kazał czym prędzej podmienić 50% wody na świeżą, a potem codziennie dokonywać 20% podmian i gruntownie czyścić przy tym dno zbiornika ze wszelkich resztek i nieczystości oraz starannie płukać gąbkę filtra wewnętrznego.
Ów akwarysta poradził mi też, aby młodym paletkom podawać mrożonego oczlika, którego po rozpuszczeniu w małym naczynku należy następnie przelać zimną bieżącą wodą i odcedzić na gęstym siteczku. Trzeba jednak zrobić coś jeszcze. Otóż do zbiornika z podrośniętym narybkiem dobrze jest wpuścić około 20 sztuk małych (1,5-2 cm) zbrojników niebieskich lub średniej wielkości ampularii, które znakomicie wyjedzą wszelkie niedojedzone resztki karmy.
Oprócz oczlika i moiny podawałem też siekany grindal i rureczniki. Ten ostatni pokarm, w owym czasie nie tak kontrowersyjny jak dziś, musi jednak pochodzić ze sprawdzonego źródła, bo w przeciwnym razie może dojść do zarażenia narybku pasożytami lub zatrucia. Mój wybawca od lat pozyskiwał rureczniki w naturalnych stawach i ciekach i nigdy nie słyszał zażaleń ze strony swoich klientów. Jego „robaki” były po prostu czyste.
Taki schemat żywienia stosowałem do wieku około 2,5 miesięcy, kiedy to rybki przestały być aż tak wybredne i zaczęły wreszcie pobierać mrożone rozwielitki i mysis oraz siekane: serce wołowe i indycze, dorosłe solowce, szklarki, doniczkowce, a także lane kluski. Ryby rosły jak na drożdżach i część z nich trzeba było przenieść do innych zbiorników. Odchowałem wtedy ponad 150 sztuk dorodnych, pięknych paletek.
Ciągle bowiem odkrywam w tych cudownych rybach coś nowego. Przez lata hodowli nauczyłem się je skutecznie leczyć i rozmnażać. Jednakże w czasie, gdy stawiałem swe pierwsze kroki na paletkowym gruncie moja droga do sukcesu hodowlanego nie była łatwa. To głównie dzięki życzliwości starszych i doświadczonych hodowców udało mi się przezwyciężyć barierę i zdobyć cenne doświadczenie.
Gdyby nie przyszli mi w porę z pomocą pewnie zrezygnowałbym z hodowli paletek i zajął się innymi gatunkami. A tak, na zawsze złożyłem wierność królowej Amazonki 🙂 Pod poniższym linkiem można przeczytać cz. I niniejszego wpisu: